Treść zadania

1111

Streszczenia na temat skarby króla Biskalara

Zadanie jest zamknięte. Autor zadania wybrał już najlepsze rozwiązanie lub straciło ono ważność.

Najlepsze rozwiązanie

  • 0 0

    Skarby Króla Biskalara

    Król Biskalar z Cyprozji słynął z bogactw niezmierzonych, jakie nagromadzone były w jego pałacu. Miał w swoim skarbcu wszystko, co tylko można sporządzić ze złota białego i żółtego, z uranu i platyny, z amfiboli, rubinów, onyksów i kryształów ametystowych. Lubił brodzić po kolana w klejnotach i drogocennościach i powiadał, że nie ma takiej rzeczy kosztownej, której by on na własność nie posiadał.
    Wieść o tej chełpliwości królewskiej dotarła do pewnego znakomitego konstruktora, który jakiś czas był wielkim składczym i krojczym Wismodara, pana Diad i Triad, gwiazdowych gromad kulistych. Udał się kontruktor na dwór Biskalara i tam kazał się przed jego oblicze prowadzić, a ujrzawszy się w sali tronowej, gdzie król siedział na karle, z dwóch olbrzymich brylantów wyciętym, ani nie patrząc na złote płyty posadzki, czarnymi agatami wysadzonej, rzekł doń wprost, że byle mu król spis kosztowności swych okazał, on, konstruktor Kreacjusz, natychmiast taki pokaże mli klejnot, jakiego skarbiec jego nie zawiera.
    — Dobrze — rzekł Biskalar — ale jeśli ci się to nie uda, magnesami będę cię po srebrnym mym podwórcu włóczył, złotymi ćwiekami cię nabiję, a potem czaszkę twoją, w iryd oprawną, zawieszę w bramie słonecznej na postrach samochwalcom!
    Zaraz też przyniesiono spis majętności królewskich, który stu czterdziestu skrybów elektronowych przez sześć lat w największym pośpiechu spisywało.
    Kreacjusz kazał zanieść foliały do czarnej baszty, którą król mu na trzy dni oddał na mieszkanie, i tam zamknął się, a na drugi dzień stanął przed Biskalarem. Król się na jego przyjęcie takimi skarbami otoczył, że aż oczy raziła złotobiała łuna; ale Kreacjusz, nie zważając na to, poprosił, aby przyniesiono mu koszyk zwykłego piasku, ziemi albo i śmiecia. Kiedy to uczyniono, wysypał szaroburą masę na złoto posadzki i zatknął w niej rzecz, którą trzymał w dwóch palcach, tak drobną, że do nie gasnącej iskierki była podobna. Iskra wgryzła się natychmiast w szary kopczyk i na zdumionych oczach Biskalara zamieniła go w klejnot ruchomy, który rósł, światłem pulsując, dźwięcząc, wciąż większy i piękniejszy, że przygasił martwą urodę klejnotów, a wszyscy obecni musieli zamknąć oczy, rażeni pięknością, której nadmiaru znieść nie mogli, bo wciąż się potęgowała. Sam król zasłonił twarz i krzyknął: — Dość! — a Kreacjusz–konstruktor skłonił się i drugą, czarną iskierkę położył na rozkwitłym samograju, ów zaś w jednym mgnieniu na powrót stał się tylko szaroburą grudą zapiekłej ziemi.
    Wielki gniew i zazdrość ukąsiły wówczas króla Biskalara.
    — Za to, żeś mię pohańbił, grożę ci kaźnią — rzekł. — Ale by nie ‘powiedziano, że cię podstępnie uwięziłem i wbrew memu słowu królewskiemu włóczyć i ćwiartować kazałem, dam ci trzy próby. Jeśli cało z nich wyjdziesz, daruję cię zdrowiem i wolnością. Ale jeśli im nie podołasz, biada ci, obcy przybyszu! Kreacjusz nic nie powiedział, stojąc w spokoju, a Biskalar ciągnął dalej:
    — Oto pierwsza próba: jeśli, jak się przechwalałeś, wszystko potrafisz uczynić, wejdź do mego skarbca podziemnego jeszcze tej nocy. Abyś mi świadectwo dał, że dotarłeś do jego serca, powiem ci, że ma on cztery kondygnacje. Z nich ostatnia jest biała jak śnieg i pusta; tylko jajo brylantowe w niej stoi, wydrążone, a w nim się kula metalowa mieści. Jutro, w samo południe, masz przyjść do pałacu i okazać mi ją. A teraz możesz odejść.
    Skłonił się Kreacjusz i odszedł. A Biskalar, okrutnik, zasadzkę nań zastawił, bo nawet gdyby konstruktor zdołał się wedrzeć do skarbca, nie było sposobu, aby mógł cało wynieść kulę metalową, ponieważ była wytoczona z czystego radu i straszliwym promieniowaniem mury paliła, a każdy umysł zamącała w promieniu tysiąca kroków.
    Gdy noc zapadła, wyszedł Kreacjusz ze swej baszty, Udał się do pałacu i z dala od łańcucha straży, co się z blanków okrzykiwały, sięgnął za pazuchę, dobył małe puzderko, na dłoni otwartej położył trzy iskry mleczne i dmuchnął. Rozdęły się w białość jasnoperłową, objęły obłokami zbrojnych wartowników i stała się taka mgła, że na krok nic nie było widać. Przeszedł między strażami Kreacjusz i poszedł schodami w dół, aż w sali, której strop był z chalcedonu, ściany z chryzoberylu, a podłoga ze szmaragdów, przez co wyglądała jak jezioro błękitne pośród szlachetnych skał, ujrzał drzwi skarbca, a przed nimi czarną maszynę członkonogą, powietrze zaś gięło się nad jej grzbietem jak tafla rozgrzanego szkła.
    — Powiedz mi — rzekła maszyna — co to jest za miejsce, które nie ma ani ścian, ani murów, ani krat, a którego nikt nigdy nie opuścił i nie opuści?
    — Tym miejscem jest Kosmos — odparł konstruktor.
    Zakołysała się maszyna na ośmiu nogach i padła na tafle szmaragdowe z takim łoskotem, jakby ktoś poprzecinał łańcuchy zegarowi wagi ich toczyły się po krysztale. Kreacjusz przestąpił ją, dobył iskry purpurowej i podszedł do drzwi skarbca, uczynionych z jednego bloku tytanowego. Tu wypuścił iskrę, która świetliście zakrążyła i wpadła do otworu zamkowego. Po chwili wychynął stamtąd biały kiełek. Kreacjusz ujął go lekko, pociągnął i wydobył pęk drżących ni to łodyg, ni to strun, który się z iskry rozwinął. Spojrzał nań i odczytał wieść w nim zawartą.
    Znakomity jakiś majster musiał służyć Biskalarowi — pomyślał — jeśli opatrzeć umiał skarbiec zamkiem atomowym.
    Skarbiec nie miał bowiem, w samej rzeczy, innego klucza jak tylko z atomowego obłoczka; ów klucz gazowy należało wdmuchnąć do otworu, przy czym atomy najrzadszych pierwiastków, jako to hafnu, technetu, niobu i cyrkonu, obracały w określonej kolejności cuhalty, aby się cofnęły w swoich łożach olbrzymie rygle, pchnięte prądem elektrycznym. Wyszedł konstruktor po ciemku z przedsionka skarbca, opuścił miasto i w górach planety jął pod gwiazdami zbierać atomy potrzebne do dzieła.
    — Oto mam sześćdziesiąt milionów niobowych — rzekł sobie na godzinę przed świtem — oto miliard i siedem sztuk cyrkonowych, a to sto szesnaście hafnowych, ale skądże wziąć technet, którego ani jednego atomu nie ma na tej planecie?
    Obrócił wzrok ku niebu, a już się pierwsze zorze świtu zapalały, zwiastując wschód słońca, i nagle uśmiechnął się konstruktor, bo zrozumiał, że owe atomy znajdują się na słońcu. Chytry Biskalar ukrył klucz do swego skarbca w gwieździe słonecznej! Kreacjusz dobył z przybocznego puzderka iskrę niewidzialną (była z najtwardszego promieniowania) i wypuścił ją z otwartej dłoni ku biało wstającemu słońcu. Syknęła i znikła. Nie minęło i piętnaście minut, a zadygotało w niebie powietrze, bo żar słoneczny miały jeszcze w sobie— atomy technetu, przyniesione ze słońca. Połapał je konstruktor jak brzękliwe owady, zamknął wraz z pozostałymi w puzderku i poszedł do pałacu, bo już czas nadciągał.
    Mgła wciąż stała, nie widziały go więc straże, jak biegł do podziemi i klucz gazowy do zamku wdmuchiwał. Słyszał, pochylony, szczękanie kolejnych cuhaltów, a jednak drzwi nie poruszyły się nawet.
    — Czyżbyś się pomyliła, iskierko? Głowę mnie to może kosztować! — rzekł Kreacjusz i gniewnie uderzył pięścią w drzwi, a wtedy ostatni atom technetu, ze słońca przyniesiony, który nie całkiem był jeszcze ostygł i przez to zmylił drogę, obrócił cuhalt uparty i drzwi skarbca, tak grube jak szerokie, otwarły się cicho.
    Kreacjusz wbiegł do wnętrza, minął komnatę zieloną od szmaragdów, jak ocean słony, i drugą, jakby wniebowziętą od szafirów, i trzecią, co oczy kłuła tęczowymi kolcami, brylantową, aż stanął w sali jak śnieg białej i jajo diamentowe ujrzał, lecz moc promieniowania natychmiast myśl mu zmąciła, więc przykląkł i skulił się na progu, teraz dopiero domyśliwszy się królewskiego podstępu.
    Sypnął z puzderka na oślep iskrami szarymi i czarnymi jak noc, a te rozwinęły się w mur puszysty i otoczyły go, i tak szedł ku jaju brylantowemu. I wracał, jakby chmurą kudłatą otoczony, niosąc kulę radową, zamknął drzwi skarbca i poszedł do pałacu, bo wielki zegar ‘miejski zaczął właśnie bić dwunastą i Biskalar ręce zacierał na myśl, jak to też będzie włóczyć magnesami konstruktora—prześmiewcę.
    Rozległ się krok dźwięczny i buchnęło jasnością, bo Kreacjusz wszedł do sali i puścił kulę radową po posadzce, że potoczyła się do podnóża tronu królewskiego, a na drodze jej marły blaski klejnotów i ściany ślepły od milczącego promieniowania. Zadrżał król, zerwał się na równe nogi i ukrył za stolcem tronowym. Czterdziestu najtęższych elektrycerzy, przykrywając się tarczami ołowianymi, na czworakach musiało się z wolna przybliżyć do kuli, pałającej straszliwie, i włóczniami ją póty popychali, aż się wytoczyła z komnaty.
    Przyznać wtedy musiał król Biskalar, że Kreacjusz wykonał pierwsze zadanie, i gniew, zlęgły w jego sercu, nie miał sobie równych.
    — Zobaczymy, czy podołasz drugiemu — rzekł. Kazał go natychmiast wziąć na pokład próżniopływu, który zmierzał ku Księżycowi, był to blog pustynny, czaszka naga, dzikimi skałami wyszczerzona. Tutaj dowódca próżniopławu rzucił Kreacjusza na skały i powiedział mu:
    — Wydostań się stąd, jeśli potrafisz, i przed obliczem króla jutro w południe stań! Jeśli ci się nie uda, zginiesz!
    Bo nawet gdyby nikt po Kreacjusza nie przybył, aby go mękami ukarać, nie mógł on przetrwać długo na pustyni tak, strasznej. Gdy został sam, jął badać miejsce złowrogie, w jakim go porzucono. Sięgnął po wypróbowane iskierki, ale ich nie znalazł. Wiadać, kiedy spał, na rozkaz królewski przeszukano jego odzienie i ukradziono zbawcze puzderko.
    — Nie jest dobrze — rzekł sobie — ale i całkiem źle też nie jest. Bo przegrałbym niechybnie dopiero wówczas, jeśliby mi rozum ukradli!
    Był na Księżycu ocean, cały zamarznięty. Konstruktor głazem krzemiennym, który zaostrzył, wyrąbał z lodów sporo brył i wzniósł z nich rodzaj strzelistej baszty; potem ociosał jedną bryłę lodową na kształt soczewki, skupił nią promienie słoneczne, aby padały na powierzchnię zamarzniętego oceanu, a gdy się wnet woda pokazała w ognisku, brał ją Kreacjusz w ręce i chlustał na basztę lodową. Woda ściekając marzła, spajała ze sobą bryły lodowe, przydając im powłokę lśniącą i gładką; aż stanął konstruktor pod kryształową rakietą z białego lodu wzniesioną.
    — Statek już mamy — rzekł — teraz tylko napędu potrzeba… — Przeszukał Księżyc, lecz śladu nie znalazł na nim uranu ani innych mocnych pierwiastków.
    — Bieda — rzekł — nie ma co, muszę własny .umysł nadszarpnąć…
    I otworzył sobie głowę. Mózg jego nie z materii był bowiem uczyniony, lecz z antymaterii i przy istnieniu utrzymywała go jedynie najcieńsza warstewka odpychania magnetycznego, między ściankami czaszki a kryształowymi półkulami myślącymi. Wyciął Kreacjusz otwór w ścianie lodowej, wszedł do rakiety, zamknął go za sobą, wodą polał, aby zamarzły te drzwi, siadł na lodowym dnie i okruch, drobny jak ziarnko piasku, z głowy wyłamawszy, rzucił na lód pod sobą.
    Natychmiast błysk straszliwy rozślepił jego więzienie lodowe, rakieta zatrzęsła się cała, przez wybity w jej dnie otwór buchnęły ognie — i pofrunęła w przestrzeń. Ale nie na długo starczyło tego impetu. Musiał Kreacjusz powtórnie pójść po rozum do głowy, a nawet trzeci raz i czwarty, już z niepokojem, bo czuł, jak mu się mózg zmniejsza i przez to nieco słabnie. Ale właśnie wówczas rakieta dotarła do atmosfery planetarnej i jęła opadać, a tarcie o powietrze topiło ją, tak że była coraz mniejsza, ale i coraz wolniej spadała, aż w końcu sopelek z niej został osmalony, lecz w tejże chwili równymi nogami stanął Kreacjusz na twardym gruncie, głowę zamknął, poprawił i poszedł prędko do pałacu, bo już był wielki czas i zegary dwunastą bić się zbierały.
    Osłupiał król, zaiskrzyły mu się policzki i oczy, a czoło pociemniało, odhartowane kipiącym gniewem, bo już był pewny, że Kreacjusz nie wróci, skoro go iskier–pomocników pozbawił. Sam kazał je wraz z puzderkiem zamknąć w skarbcu.
    — Dobrze! — rzekł. — Niech i tak będzie! Oto
    trzecia próba i łatwa dosyć, jak sądzę… Otworzę bramy miasta, abyś wybiegł, a po śladach twoich poszczuję sforę robotów myśliwskich, aby cię dopadły i rozszarpały swą stalą na sztuki. Jeśli zdołasz im umknąć i staniesz przede mną jutro o tej samej porze, wolnym będziesz!
    — Dobrze — odparł konstruktor — ale pierwej proszę o szpilkę…
    Roześmiał się król.
    — Niech i tak będzie, abyś nie mówił, że ci łaski odmówiłem. Dać mu zaraz złotą szpilkę!
    — Nie, miłościwy panie! — odrzekł Kreacjusz.
    — Proszę o zwykłą, żelazną…
    A gdy ją dostał, wybiegł z miasta tak prędko, aż mu wiatr świszczał koło głowy. Śmiał się złośliwie król, patrząc z muru obronnego na jego wielki pośpiech, bo był pewny, że nic konstruktorowi nie pomoże. A ten gnał, wyrzucając stopami piasek i przez cały czas dążąc na zachód. W ten sposób przecinał linie magnetyczne planety, aż się rychło jego szpilka namagnesowała i kiedy zawiesił ją na nitce, wyprutej z szaty, zakręciła się i wskazała północ.
    — Mamy już kompas, dobre i to — rzekł konstruktor i nadstawił uszu, bo wiatr przyniósł już odgłos tętentu.
    To stado żelaznych robotów wypadło przez bramy z wielkim szczękiem i graniem, gnając w ślad, tak że zobaczył wstającą u widnokręgu kurzawę.
    — Gdybym miał moje iskierki przy sobie — rzekł Kreacjusz — rychło bym się sprawił z wami, moje wy gwoździki rącze, ale i tak dam wam jakoś radę — dzięki tobie, szpileczko!
    I pobiegł dalej, najszybciej jak mógł, patrząc pilnie na jej ruchy.
    Szczwacze królewscy naprowadzili sforę na jego trop tak dobrze, że gnała prosto, jakby kto meteorem rzucił; spozierając za siebie, widział konstruktor, że go wnet dogonią, gdyż były to roboty myśliwskie wysokiego napięcia i śmigłego chodu, umyślnie do tropienia wdrożone. Słońce patrzało rudo przez chmurę piaskową, wzbitą ich galopem, i tylko było słychać, jak trybami zajadle zgrzytają.
    — Kraj jakiś pustynny — rzeki sobie konstruktor — ale widzi mi się, że gdzieś musi tu być blisko kopalnia rudy żelaznej…
    Pokazała mu to szpileczka, odchylając się nieco od kierunku północnego, jaki dotąd wskazywała.
    Pobiegł więc w ową stronę i rychło ujrzał szyb opuszczonej z dawien dawna kopalni. Kamień nie toczy się po górskiej ścianie tak szybko, jak on stoczył się w ciemna otchłań, głowę tylko skrajem szaty owinąwszy, aby się kryształowa, nie stłukła.
    Roboty nadbiegły nad pusty szyb, wrzasły jednym głosem żelaznym, czując trop, i runęły za nim.
    A konstruktor zerwał się na równe nogi i mknął przed siebie wykutym w skale magnetytowej chodnikiem, ale osobliwie to czynił, bo raz zadreptał, raz podskoczył, jakby mu wesoło było, i przytupywał, jak w tańcu, i podkówkami ognia. krzesał; i chustką rozpostartą po skale bił — aż powstał rdzawy kurz i jednym obłokiem napełnił galerię skalną. Roboty wpadły w tę chmurę i zaraz najdrobniejsze opiłki żelazne dostały się do ich członków, aż im w stawach zaskrzypiało, wniknęły do ich mózgownic ciężkich, aż im w oczach zaczęło iskrzyć, zasuły im się kolektory i styki, i przekaźniki pyłem żelaznym, i zataczając się od krótkich zwarć jak od czkawki, biegły coraz wolniej, a niektóre, ogłupione całkiem, łbami w ściany trykały, aż z rozpękłych przyłbic wyskakiwały im druty. A co który padł, to inny go stratował, aby się samemu zaraz wykopyrtnąć. Inne jednak dalej ścigały Kreacjusza, który nie ustawał we wzniecaniu żelaznej kurzawy. Nie przebiegł ani mili, a już tylko trzech kalekich żeleźniaków biegło za nim, lec?, i te zataczały się jak pijane i zderzały się z sobą z takim łoskotem, jakby ktoś puste beczki żelazne na siebie puszczał.
    Przystanął konstruktor w mroku i zobaczył, że dwóch biegło za nim, widać głowy mieli szczelniejsze . od innych.
    — Licho wykonana ta sfora — rzekł sobie — żeby tylko dwóch się kurzu nie bało! Ale i tych trzeba pokonać…
    Padł na ziemię, wytarzał się cały w pyle żelaznym, pobiegł naprzeciw goniącym i huknął:
    — Stać, na rozkaz króla Biskalara!!
    — Ktoś ty jest? — spytał pierwszy robot i wciągnął powietrze w chrapy stalowe, ale tylko żelazo poczuł, więcej nic.
    — Jam jest robot hartowany, zdalnie prądem sterowany, nitowany z każdej strony, wyklepany, uzwojony, stańcie nit przy nicie, a zaraz ujrzycie czworgiem swych żeliwnych gałek, jaki ze mnie zbrojny śmiałek, jak lśni mój stalowy duch, naprzeciw żeliwnych dwóch, natężajcie cewki, bo to nie przelewki, ą jeśli nie usłuchacie, elektryczne życie dacie!
    — To co mamy właściwie zrobić? — spytały roboty, albowiem słowa konstruktora całkowicie je oszołomiły.
    — Macie uklęknąć! — wyjaśnił im konstruktor. Gruchnęły wtedy na ziemię, a on, pochyliwszy się, natychmiast wetknął jednemu i drugiemu szpilkę do głowy, aż fioletowy blask od drgających iskier rozjaśnił skalne ściany. Oba roboty przewróciły się z chrzęstem, bo spiął je krótko.
    — Biskalar myśli pewno, że jeśli wrócę, to sam — rzekł Kreacjusz i chodził od jednego robota do drugiego.
    Każdemu otwierał głowę i druciki stalowe przełączał, a kiedy obudziły się wszystkie, już tylko jego słuchały. Stanął wtedy na czele ich hufca i ruszył pochodem do stolicy. Tam kazał w pałacu chwycić króla swoim żelaznym niewolnikom, tronu go pozbawił, skarbiec otwarł dla wszystkich poddanych okrutnika, a uszczęśliwiwszy ich takim sposobem, doradził im, aby wybrali godniejszego spośród siebie na króla. Sam zaś, jeno puzderko z iskrami–służkami zabrawszy, ruszył w drogę czarną, gwiazdami nabijaną, i dotąd nią wędruje, więc pewno do nas też później czy prędzej zawita.

Rozwiązania

Podobne zadania

tragedia Na temat papierosów Przedmiot: Język polski / Szkoła podstawowa 1 rozwiązanie autor: tragedia 28.3.2010 (22:04)
Martta Napisz kilka uwag na temat uczenia się. Przedmiot: Język polski / Szkoła podstawowa 1 rozwiązanie autor: Martta 11.4.2010 (14:11)
olio1997 napisz wypracowanie na temat: Dlaczego mpowinniśmy rozwijać swoje umiejętności Przedmiot: Język polski / Szkoła podstawowa 1 rozwiązanie autor: olio1997 13.4.2010 (14:37)
angela16136 napisać recenzje na temat nowego filmu lub książki Przedmiot: Język polski / Szkoła podstawowa 1 rozwiązanie autor: angela16136 14.4.2010 (15:29)
aliss1997 wypracowanie na temat 80 dni dookoła świata Przedmiot: Język polski / Szkoła podstawowa 1 rozwiązanie autor: aliss1997 14.4.2010 (16:18)

Podobne materiały

Przydatność 50% „Skarby naszej planety”

Na naszej planecie jest wiele ciekawych miejsc, według mnie jednym z ciekawszych jest Turcja. Postaram się wam przybliżyć ten piękny kraj. Turcja jest krajem położonym na styku dwóch kontynentów - Europy i Azji oraz na szlakach łączących cztery morza - Czarne, Marmara, Egejskie i Śródziemne, przez tysiąclecia był terenem wędrówek wielu cywilizacji. Od dawna Turcja...

Przydatność 55% Streszczenia mitów

Demeter i Kora Kora, córka Demeter zabawiała się wraz z nimfami. Zbierała rośliny i plotła wieńce. Najbardziej urzekł ją kwiat zwany narcyzem. Patrząc na niego przypomniała jej się smutna historia myśliwego imieniem Narcyz. Zapomniawszy o przestrodze matki zerwała go. Wtem rozwarła się ziemia, z której czeluści wyleciał Hades i porwał piękną dziewczynę. Zauważyła to...

Przydatność 70% Streszczenia przypowieści.

PRZYPOWIEŚĆ O SIEWCY Jezus opowiedział do zebranego nad jeziorem ludu przypowieść o siewcy: Siewca wyszedł siać w pole i rozsiewane ziarna padały na rożne podłoża: jedne na drogę, skąd wydziobały je ptaki, inne na miejsca skaliste, gdzie szybko po wzejściu uschły, a jeszcze inne miedzy ciernie, które je zagłuszyły. Dopiero gdy ziarno trafiło na żyzną glebę, wydało...

Przydatność 55% Streszczenia lektur

>>>

Przydatność 65% Streszczenia nowel Henryka Sienkiewicza.

Nowelistyczną twórczość Henryka Sienkiewicza (dominowała w jego pisarstwie do r. 1883) można ułożyć w trzy, krzyżujące się, kręgi tematyczne: -- chłopski, -- antyzaborczo-patriotyczny, -- amerykański (będący wynikiem obserwacji podjętych w podróży do Ameryki w l. 1876-78). Jako motyw najczęstszy powraca w nich niezawiniona niedola bohaterów: . bezradność ciemnego i...

0 odpowiada - 0 ogląda - 1 rozwiązań

Dodaj zadanie

Zobacz więcej opcji